Katecheza 20: Adoracja – ogień miłości

Jedną z najważniejszych prawd, jakie powinniśmy odkryć w naszym życiu, jest to, że jesteśmy tylko ludźmi, a co za tym idzie, nasze zdolności do kochania i przebaczania są ograniczone. Im wcześniej zdamy sobie z tego sprawę tym lepiej, ponieważ zaoszczędzimy sobie i innym niepotrzebnego cierpienia, czy nawet dramatu rozpadu rodziny.

Tego właśnie uczy nas Eucharystia. Benedykt XVI nazwał ją Sakramentem Miłości, co oznacza, że jej zadaniem jest wspomagać i pomnażać naszą ludzką miłość. Gdy ją adorujemy – uznajemy naszą ograniczoność i przychodzimy do Stwórcy, aby swoim boskim ogniem ogrzał nasze zimne serca. Gdy ją spożywamy – przyjmujemy ten ogień do naszych serc, aby móc potem przekazać go innym. Eucharystia jest więc najlepszym lekarstwem na każdy nasz brak miłości, każdą samotność, potrafi nawet przezwyciężyć nienawiść.

W ten sposób Eucharystii uczył Jan Paweł II. Mówił, że nie tylko sprawowanie Eucharystii, lecz także jej adoracja poza Mszą św. pozwala zaczerpnąć z samego źródła łaski (EdE 20). Powiedział też kiedyś, że całe zło na świecie mogłoby zostać przezwyciężone przez ogromną moc nieustającej adoracji eucharystycznej. Dlatego jedną z jego pierwszych inicjatyw po zamachu w 1981 r. było ustanowienie codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu w Bazylice św. Piotra. Również w wielu naszych kościołach możemy przyjść na adorację, czy to w ciągu dnia, czy też przed wieczorną Mszą świętą. Zastanówmy się dziś, czy naprawdę rozumiemy co znaczy, że Eucharystia to sakrament miłości?

Pewnego razu Siostra Faustyna miała wizję pierwszej Mszy świętej. Opisuje ją tak:

„Jezus pozwolił mi wejść do Wieczernika i byłam obecna, co się tam działo. Jednak najgłębiej przejęłam się chwilą, w której Jezus przed konsekracją wzniósł oczy w niebo i wszedł w tajemniczą rozmowę z Ojcem swoim. Ten moment w wieczności dopiero poznamy należycie. Oczy Jego były jako dwa płomienie, twarz rozpromieniona, biała jak śnieg, cała postać majestatyczna, Jego dusza stęskniona; w chwili konsekracji odpoczęła miłość nasycona – ofiara w całej pełni dokonana. Teraz tylko zewnętrzna ceremonia śmierci się wypełni, zewnętrzne zniszczenie – istota jest w Wieczerniku” (Dz. 684).

Choć trudno nam pojąć rozumem, co tak naprawdę wydarzyło się Wielki Czwartek w Wieczerniku, jednego możemy być absolutnie pewni: Eucharystia została utworzona z miłości Boga do człowieka. Cała miłość, jaka była pomiędzy Jezusem i Jego Ojcem została jakby zmaterializowana w kawałku chleba i kielichu wina, kosztem ofiary z życia Jezusa. Podkreśla to siostra Faustyna, gdy mówi, że w momencie ustanawiania Eucharystii zobaczyła w Jezusie nienasyconą miłość, rozpromienioną twarz, stęskniony wzrok i oczy jak dwa płomienie miłości. Jeśli będziemy kiedykolwiek adorowali Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, oczyma wiary tak Go sobie wyobrażajmy – jako uosobienie najpiękniejszej miłości.

Ponieważ miłość jest czymś niematerialnym, posługujemy się pewnymi znakami, by ją wyrazić. Jednym z nich jest ogień. Nie tylko św. Faustyna, ale już starożytna tradycja Kościoła porównywała Eucharystię do ognia. Po dziś dzień przypomina nam o tym paląca się cały czas wieczna lampka, najczęściej właśnie w kolorze czerwonym.Mówi ona, że Eucharystia to Płomień Wiecznej Miłości, przy którym możemy się ogrzać – my, podróżujący przez ziemię do Wieczności. Tak często nasze serca są zimne i samotne. Tak często nie umiemy kochać innych. Lekarstwem na to jest właśnie adoracja i przyjmowanie Eucharystii.

Gdy adorujemy Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, pozornie nic się nie dzieje, lecz po pewnym czasie odkrywamy, że gdy przebywamy w Bożej Obecności, serce Jezusa jak ogień ogrzewa nasze serce. Jest to czas, w którym Jezus z miłością spogląda na swoje dzieci, a my mamy chłonąć i nasycać się Jego obecnością. Odkrywamy, że Bóg jest naprawdę Bogiem bliskim, Bogiem z nami. Jezus właśnie po to został z nami do końca świata, aby ogrzewać i karmić nas swoją miłością.

Doświadczyć tego mogą jedynie ci, którzy uznają swoją małość i przychodzą z nią do stóp Jezusa. On sam mówił:

„Każdy, kto jest spragniony, niech przyjdzie do mnie i pije. Niech wody życia za darmo zaczerpnie” (J 7, 37).

Aby nakarmić się miłością Pana, potrzebne są te dwie postawy: najpierw uznać, że jestem słaby, że potrzebuję tej nadprzyrodzonej miłości, że moja ludzka miłość jest po prostu ograniczona. A drugi warunek – to po prostu przyjść i być z Jezusem. On będzie robił swoje.

Pięknie wytłumaczył to pewien dominikański mnich, żyjący w XV wieku5. Mawiał on, że gdy padamy przed Jezusem na kolana przeżywając swoją małość i chcemy Boga pocałować w stopy, wtedy Bóg nas podnosi i całuje w usta. To właśnie oznacza łacińskie słowo „adoracja”, które można dosłownie przetłumaczyć jako ad oratio, czyli „do ust”. Gdy adorujemy lub spożywamy Eucharystię – jak mawiał święty ojciec Pio – Pan Bóg składa na nasze usta swoje pocałunki miłości.

Jeśli więc doświadczasz samotności, ciężko Ci kochać męża czy żonę, dzieci, rodziców; gdy ktoś cię denerwuje, nie umiesz przebaczyć, albo po prostu brak ci sił – przyjdź na adorację Najświętszego Sakramentu. Jezus czeka! To źródło nigdy się nie wyczerpie. Siostra Faustyna napisała kiedyś:

„Nie ma nędzy, aby Cię wyczerpała. Wezwałeś wszystkich do tej krynicy miłości, do tego źródła Bożego zmiłowania. Tu jest przybytek Twego miłosierdzia, tu lekarstwo na nasze niemoce; do Ciebie, żywy zdroju miłosierdzia, ciągną wszystkie dusze: jedne – jak jelenie Twej miłości spragnione, inne – by obmyć grzechów ranę; inne – by zaczerpnąć siły, życiem zmęczone” (Dz.1747).

Korzystajmy codziennie z tego zaproszenia, przychodząc choć na chwilę do kościoła, a kto może – będąc godzinę, o co prosił nas sam Jezus!


Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze, dodaj nam zdolności i ochoty, aby ta Eucharystia była dla nas pożytkiem doczesnym i wiecznym. Przez Chrystusa Pana naszego.

Amen.